Świat makrofotografii jest fascynujący, uwielbiam te ekstremalne zbliżenia, gdy można zobaczyć oczy obrzydliwych owadów. Uwielbiam również te fotki, gdzie głębia ostrości jest niewielka, a fotografia wówczas staje się bardziej artystyczna. Postanowiłam spróbować szczęścia i poćwiczyć na kwiatkach. Jednak nie miałam obiektywu makro. To było oczywiste, że nie kupię od razu drogiego obiektywu, musiałam postawić na coś tańszego. Zdecydowałam się zacząć moją przygodę z makro fotografią od soczewki.
Na początek teleobiektyw
Zaczęłam od teleobiektywu, ustawiony na najdłuższą ogniskową, dawał przyzwoite efekty, ale nie było to makro. Była to dla mnie okazja do poćwiczenia kadrów i zrozumienia, jak działa przysłona. Ja mam 17-105 mm. Poniżej zdjęcie, jakie zrobiłam, ustawiając obiektyw na ogniskową 105 mm. Jak widać kwiaty zajmują kadr, ale nie mają detali, jakie można zaobserwować w przybliżeniach makro. Nawet jeśli zdjęcie zostanie wykadrowane, to i tak nie dostrzeżemy nowych szczegółów na kwiatkach, a jedynie obiekt zostanie przybliżony.
Zdjęcie zrobione ogniskową 105 mm |
Moja historia zaczyna się od 50 mm i soczewki
Drugi obiektyw, jaki zaczęłam używać, to 50 mm. Jednak mogłam zbliżyć się do obiektu na 30 cm i bliżej nie. A bardzo chciałam uzyskać więcej szczegółów na zdjęciach, więc zaczęłam szukać najtańszego rozwiązania. Padło na soczewkę nasadkową. Za około 60 zł kupiłam moją pierwszą (i na razie jedyną) soczewkę, która pozwoliła mi ulepszyć zdjęcia i zmniejszyć dystans do obiektu.
Dlaczego soczewka? Ponieważ to była najtańsza opcja. Druga sprawa, to nie pochłania światła, jak to jest przy pierścieniach pośrednich, i nie ma wpływu na automatykę obrazu. Soczewka jest na tyle poręczna, że mogę ją sobie schować do kieszeni i nie obciąża mnie podczas wypraw do lasu.
Zdecydowałam się na jedną o mocy +4 drioptrie. Wydawało mi się, że będzie ona dawała spore przybliżenie, ale jakość obrazu będzie lepsza, niż w przypadku, gdybym miała kupić silniejszą lub zakupić komplet soczewek.
Zdecydowałam się na jedną o mocy +4 drioptrie. Wydawało mi się, że będzie ona dawała spore przybliżenie, ale jakość obrazu będzie lepsza, niż w przypadku, gdybym miała kupić silniejszą lub zakupić komplet soczewek.
Soczewka daje i zabiera
Jak każde tańsze rozwiązanie są plusy i minusy zakupu soczewki. Jej poręczność cieszy, wystarczy nakręcić na obiektyw i tylko robić zdjęcia. Mogę również w każdej chwili ją zdjąć i otrzymać zupełnie inne ujęcie. Tak jak pisałam wcześniej nie zabiera, światła i nie muszę martwić się o automatykę. Problem oczywiście leży w jakości zdjęć. Ja stawiam na tzw. miękką ostrość, moja przysłona waha się między 2,8 a 3,5. Jednak soczewka dokłada tej miękkości. Wówczas zwiększam wartość przysłony lub zmieniam odległość, żeby uzyskać jak najlepszą ostrość krawędzi. Jest jeszcze jeden istotny minus nałożenia soczewki na obiektyw. Powoduje ona aberrację chromatyczną i sferyczną i warto na to uważać.
Są oczywiście inne sposoby na piękne zbliżenia, na razie z nich nie korzystałam, więc nie mam porównania, ani opinii.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz